Naprotechnologia- tak czy nie?

Do naprotechnologa trafiliśmy zupełnie przypadkiem, opisywałam tę historię tu. Podejrzewam, że pewnie gdyby nie ta znajoma, sami byśmy się nie zdecydowali na tę drogę. To był czas "dobrej" zmiany, właśnie skończył się program rządowy, do którego oczywiście nie zdążyliśmy się zakwalifikowac, nawet "głupie" inseminacje, które do tej pory mieliśmy na NFZ za darmo, stały się płatne chyba 500 zł.. A rząd wtedy trąbił, że naprotechnologia taka cudowna, ale w ogóle to najlpiej się pomodlić i pójść na pielgrzymkę do Częstochowy. Matko, jak sobie to przypomnę, to taka frustracja się we mnie wtedy zbierała i nadal się wzbiera..

W każdym razie zamknęły się dla nas drogi, na Polnej mieliśmy już wszystkie (w ich mniemaniu) badania i mówiły one, że jesteśmy zdrowi i nasza ostatnia deska ratunku to in vitro. In vitro, na które nie chcieliśmy się zdecydować, a dlaczego- pisałam tutaj.

To był mniej więcej styczeń i zostaliśmy sami. Nie wiedzieliśmy co dalej. Po miesiącu odezwała się tamta koleżanka, po przegadaniu z mężem stwierdziliśmy, że spróbujemy. Choć szczerze mówiąć przekonało mnie to, że ona po miesiącu czy tam dwóch zaszła w ciążę.

Nie wiem dlaczego tak to na mnie zadziałało, przecież po in vitro też ludzie zachodzą w ciążę. Zapewne były to fundusze. Do kwestii finansowej związanej z napro nawiążę później.

Nasza droga przez napro trwała około pół roku od pierwszej wizyty. Czyli tyle, ile lekarka zasugerowała na pierwszym spotkaniu. Powiedziała wtedy, że terapia zwykle odnosi skutek od trzech do sześciu miesięcy.

Po szeregu badań dostaliśmy leki i zaczęliśmy kurację. Przyznam szczerze, że często nachodziły mnie wątpliwości. Czasami było tak, że czułam się jak stara babcia- dwa koszyczki lekarstw, jedne na rano, drugie na wieczór. I tak po 8 tabletek... Później już przestałam czytać ulotki, bo czasami po tym nie mogłam spać.

W naszym przypadku okazało się, że było warto. Teraz wiele osób mnie pyta o namiary i widzą tam nową nadzieję, tak jak my ją wtedy chcieliśmy widzieć.. Ale ja wiem, że to nie jest dla wszystkich. To naprawdę kwestia indywidualnego przypadku. Nam się udało. Ale nie wiem czy to, co my przechodziliśmy to była typowa naprotechnologia... Wiem, że nasza lekarka odbyła szkolenia w Stanach w tym temacie. Ale czy tyle leków to naprotechnologia... Teraz już sama nie wiem. Nie mieliśmy- co w tej metodzie jest chyba podstawą- wykresów temperatur itp. Nie mieliśmy szkolenia z trenerem w tym temacie.

Jakie koszty w związku z tym ponieśliśmy? Myślę, że pół roczne leczenie wyszło nas ok 5-6 tysięcy, ale rozłożone w czasie. Najdroższe były badania- w laboratorium zostawiliśmy ok. 2000 zł. Wizyty były średnio raz w miesiącu, no i za każdym razem zestaw leków do wykupienia w aptece. Czasami leki kosztowały 200 zł, czasami 50. Nie było reguły. Jeździłam do Poznania oddalonego ok 100 km, więc jeszcze doszły koszty dojazdów.

Jeśli chodzi o samą osobę naszej pani doktor.. Cóż- na pewno mogę powiedzieć, że jest dobrym człowiekiem. Można do niej zadzwonić o każdej porze dnia i nocy, nie przesadzając. Sami wielokrotnie byliśmy świadkami jej konsultacji telefonicznych. Gdy zaszłam w ciążę byłam u niej tak co 2-3 tygodnie i wtedy brała ode mnie połowę stawki standardowej wizyty- bo jestem często i nie chce mnie narażać na koszty. Jako lekarz jest trochę chaotyczna, jeśli człowiek nie jest dociekliwy to w zasadzie wychodząc z wizyty ma więcej niewiadomych w głowie niż zanim wszedł do gabinetu.

Ale jedno jest pewne- zawdzięczamy jej bardzo dużo. Nie tylko nowe życie, które rozwija się pod moim sercem. Dała nam poczucie, że wreszcie ktoś traktuje nas podmiotowo. Dała pewność, co do naszego zdrowia. Dzięki badaniom, które zleciła, zbadaliśmy się i ja i mój mąż od stóp do głów. Dzięki tym badaniom mieliśmy większą świadomość. Dzięki temu mieliśmy poczucie, że nie stoimy w miejscu, ale idziemy do przodu. Nie po omacku, w określonym kierunku.


Komentarze