Dlaczego jeszcze nie zdecydowaliśmy się na In vitro.


Mogłabym w sumie wszystko zawrzeć w jednym zdaniu- bo nie mamy tyle wolnej gotówki.

To jest główny powód, najgłówniejszy, choć pewnie jak będzie trzeba to i kasa się znajdzie.

Ale dla mnie to jest kilkuwarstwowa sytuacja.

Poza kwestiami finansowymi dochodzą moje rozkminy. Do czasu kiedy trafiliśmy do dr Laury Grześkowiak w Poznaniu- naprotechnolog, cały czas miałam wrażenie że coś omijamy.

Do tej pory mieliśmy 4 inseminacje, do których miałam zrobione podstawowe badania. No może trochę więcej niż podstawowe, bo doszła jeszcze laparoskopia, która jak się później okazało pokazała, że w zasadzie wszystko jest w porządku. Moje wszystkie badania wychodziły wzorowo. Cytologia gr I, owulacja w każdym prawdopodobnie cyklu (miałam sprawdzaną w trzech z rzędu, a później za każdym razem kiedy badano mnie to była) w 13-14 dniu, pęcherzyki ładne- wzrastały do 23-25 mm, endometrium 8-9. Hormony niemal idealne, tarczyca idealna, wszystkie wyniki najczęściej w środkowym zakresie.

No więc czemu nie idzie? Cały czas mi to kołatało po głowie (choć w sumie:komu nie?). Ja jestem raczej realistką twardo stąpającą po ziemi. Dla mnie jak coś się nie da to musi być przyczyna. Nie istnieje dla mnie(przynajmniej na razie) odpowiedź: nie bo nie.

U mojego męża wówczas badali jedynie nasienie. To było jedyne badanie, które on miał. Większość wyników była w normie, za jednym razem tylko słabsza ruchliwość była, ale po zastosowaniu zdrowszego trybu życia parametry wróciły do normy.

Całe to podejście zaczęło budzić we mnie wątpliwości. Cały czas zajmują się tylko kobietą, próbują stworzyć z niej idealny inkubator dla zarodków, często faszerując masą leków. I co dla mnie jeszcze gorsze- zastrzyków(nie cierpię igieł, a jak już mam sama sobie podać to ło matko).

Wiem, że decyzja o in vitro pociąga za sobą to, że jednak te badania się rozszerza, ale tu dochodzimy do kolejnej kwestii.

40%. Przy dobrych wiatrach. taka jest skuteczność. 12 tysiaków (około) za mniej niż połowę szansy na udany zabieg.. Mój i mojego męża pragmatyzm na razie tego chyba nie może przetrawić.
Jedyne co mnie pociesza i jakoś trzyma przy myśli o in vitro to że badania wskazują raczej na to że jesteśmy zdrowi i nie powinniśmy mieć problemów, które mamy.

Na razie mam jeszcze trochę sił, żeby dociekać. Dlaczego itp. Mam poczucie straconego czasu, bo gdzieś tam zwlekaliśmy z zagłębianiem się w to. W końcu miało się udać.

Nie udaje się jak na razie.
Zobaczymy co teraz na wizycie powie mi lekarka. Jedziemy w czwartek i sama jestem ciekawa. Minęły pełne dwa miesiące odkąd u niej pierwszy raz byliśmy.
Ale ona pierwsza spojrzała na nas oboje i w dodatku holistycznie.

In vitro nie mówię nie. Pewnie przyjdzie taki czas kiedy staniemy pod tą ścianą.
Zobaczymy co przyniesie przyszłość.


Komentarze

  1. IVF nie oznacza rozszerzania badań. U nas była trochę inna sytuacja, bo już jedno dziecko i stwierdzone niedrożne jajowody, czyli przyczyna mechaniczna. Nie zrobiłam żadnych badań poza tymi wymaganymi z programu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A... to super :/ Nie rozumiem tego.. To trochę jak przyklejanie plastra na chorą wątrobę. Jak leczyć, gdy nie zna się przyczyny?

      Usuń
  2. Ja miałam to samo wrażenie, jak ma udać się moje IVF jeśli nie wiemy dlaczego naturalnie nie zachodzę w ciążę? Dopóki miałam 2 niedrożne jajowody lekarze mieli szybką odpowiedź- inaczej się nie da. Gdy sama znalazłam szpital, lekarza i udrożniono mi oba jajowody w kilka minut (sHSG w Lublinie), już główny argument odpadł, jajowody sprawdzałam- drożne do dziś. Często miałam wrażenie, że tylko o kasę chodzi, bo u takiej "atrakcyjnej - idiopatycznej pary" szykowałoby się pewnie kilka procedur;)
    Mi wiele wytłumaczył naprotechnolog, a teraz jeszcze endokrynolog - to co przez laboratorium uznawane jest za normę w wielu wynikach, przy zachodzeniu w ciążę nie jest żadną normą! I to był trop u mnie. Tylko czemu to tyle musiało trwać- bo nikomu nie chciało się zagłębić w temat- jest norma, to niech baba nie zdziwia. Teraz organizm potrzebuje trochę czasu by wszystko na dobre tory wyprowadzić. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiewiórkowo mówisz, że warto do Lublina na udrażnianie jechać.
      A co miałaś w normie, a było złe? TSH np?
      Wiadomo, że z pewnymi poziomami łatwiej zajść w ciążę, ale gorsze nie wykluczają jej. Wiele kobiet nie ma żadnych problemów z zajściem, przy nie najlepszych wynikach.
      Wielu też udaje się po nieudanym ivf, gdzie niczego nie leczyły i nie zmieniały.
      No i głodującym w Afryce też się udaje, aż za bardzo, a na pewno mają gorsze wyniki niż Ty. Na wojnie i w obozach dla uchodźców też. Organizm ludzki jest tak skomplikowany, że nigdy nie wiadomo co zadziała. Ale oczywiście, jak są problemy, to lepiej usunąć co się da.

      Usuń
    2. Jeśli coś w leczeniu mojej niepłodności mogę powiedzieć, że wspominam dobrze, to jest to właśnie udrożnienie jajowodów metodą selektywnego HSG w Lublinie przez dr K.Pyrę! Drugiego takiego lekarza w prawie 7-mio letnim leczeniu nie spotkałam. Polecam gorąco! Jeśli chcesz wiedzieć więcej to zapraszam do mojego "wiewiorkowa" czyli na: wiewiorkowoblog.wordpress.com albo pisz na priv. Pozdrawiam Lidia

      Usuń
  3. Doskonale Cię rozumiem. Nie jest łatwo zdecydować się na ivf przy tak dobrych wynikach.. sama nie umiem powiedzieć, czy bym się zdecydowała w takiej sytuacji. U nas jest sytuacja jednoznaczna, ale też długo dojrzewałam do tej decyzji. Jednak wiadomo, że jest jakaś granica bólu, cierpienia, gdy poczujesz, że nie dasz rady dłużej czekać...
    Ja trzymam za Was kciuki. Jestem pewna, że dokonacie najlepszych decyzji ☺

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiecie, że czasem dobre wyniki nie spowodują sukcesu, tak samo jak złe porażki.
    Koleżanka ma syna z metody tradycyjnej, naturalnej. Potem było kilka naturalnych poronień. Zdecydowali się na ivf. Po pierwszej punkcji z 9 dojrzałych jajeczek nie zapłodniło się żadne. Lekarze powiedzieli, że to musi być jakiś konflikt genetyczny i się dziwili, jak to możliwe, że wyszło naturalnie.
    Pół roku diagnozowania. Immunologia i genetyka - wszystko OK, żadnych mutacji, nosicielstwa chorób genetycznych. Układ krzepnięcia przebadany dogłębnie - wszystko wykluczone.
    Z drugiej i trzeciej punkcji po 4 zarodki. Każdy transfer zaskakiwał, ani razu nie było bety 0 i zawsze kończyło się biochemiczną lub poronieniem w okolicy serduszka.
    Już się poddała.
    6 poronień w ciągu dwóch lat i przyczyn nie ma.
    Transfery były na wszelki wypadek na encortonie i heparynie, mimo wykluczenia wskazań.
    Czasem po prostu się nie udaje.

    OdpowiedzUsuń
  5. U nas chyba nie było już innego wyjścia, więc podeszliśmy do in vitro. U mnie wcześniej polip i torbiele, które zostały wyeliminowane, ale nadal został zespół policystycznych jajników i całkowity zanik owulacji, endometrium poniżej normy i wydłużona szyjka macicy, a do tego u męża niska liczebność i mała ruchliwość plemników, więc raczej naprotechnologia by nam nie pomogła. Mamy to ogromne szczęście, że stać nas na to podejście do in vitro. Więc czekamy na cud :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak- dokładnie tak jak mówisz- naprotechnologia nie jest dla wszystkich. Sama, gdybym miała niedrożne jajowody lub inną przypadłość stającą na przeszkodzie, nie zdecydowałabym się na wizytę u napro i pewnie szlibyśmy drogą in vitro. Ale tak jak napisałam, ja musiałam wiedzieć dlaczego nie możemy zajść w ciążę, a tego nam wcześniej nikt nie powiedział.

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, gdy zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.