Dziwne metody walki z niepłodnością

W poprzednim poście napisałam dlaczego jeszcze nie zdecydowaliśmy się na in vitro, a tymczasem mam w zanadrzu jeszcze jeden post a mianowicie- najbardziej absurdalne rzeczy na jakie się zdecydowaliśmy. Jak sobie przypomnę np. ten post to aż mnie śmiech bierze :)


Chyba trochę za bardzo wzięliśmy sobie do serca słowa Einsteina :)

Niepłodność jest taką przebiegłą szkaradą, że cały czas wydaje Ci się, że w końcu się uda. Na początku oczywiście bardziej w to wierzysz i w każdym miesiącu masz wrażenie, że to już, że tym razem na pewno.

W międzyczasie między badaniami, zabiegami itp. szukasz. Czytasz Internety, jakieś fora(błąd), blogi, rozmawiasz (lub nie) z innymi niepłodnymi, nowo poznanymi osobami. No i natrafiasz na kwiatki.

No i teraz w zależności od tego w jakim stadium choroby jesteś albo się w to wkręcasz, albo odpuszczasz.

W przypadku bioenergoterapeutki (nadal jestem w szoku, że dałam się na to namówić :) ) był to okres kiedy potrzebowałam czegoś nowego, czegoś co mi da jakąś nową nadzieję. Trudno w tym wypadku mówić o jakimś zdrowym rozsądku, ale cóż.. Czasami zdarzają się pomyłki.

Rozmawiając z koleżanką, która poleciła mi naprotechnologię zastanawiałam się czy to nie ta sama półka absurdu. Na chwilę obecną stwierdzam, że obawy nie do końca się potwierdziły, raczej mam otwarty umysł na to, aczkolwiek dostałam tyle leków, że też chodzą mi po głowie myśli, czy to wszystko jest potrzebne. Na razie zaufałam tej lekarce, ale po ostatniej wizycie, kiedy zapisała mi kolejne dawki jeszcze innych leków mam taką awersję do wszelkich medykamentów, że na ich sam widok mam już odruch wymiotny.


Komentarze

  1. Chyba wiem o czym piszesz ;))Ja czasami zastanawiałam się gdzie jest cienka granica między szukaniem sposobu, a naiwnością i łapaniem się za nowe genialne metody.
    Teraz wiem jedno - to bardzo trudno wyczuć, gdy dotyczy mnie samej i nie mogę spojrzeć na problem z boku, podejmuję decyzję o kolejnym leczeniu pod wpływem emocji. Ale jak się ich pozbyć, gdy walczę o swoje dziecko?? No właśnie.
    Tam, gdzie zrezygnowałam z braku efektów (tak mi się wydawało), po kilku miesiącach wróciłam, bo okazało się, że to była właściwa droga. Cierpliwości! (choć wiem, jak denerwująco to brzmi;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt, granica jest cienka. Ale dopóki nam to nie szkodzi, to czy nie warto jej czasem przekraczać :)?

      Usuń
  2. Bo są w życiu takie chwile, że gdyby ktoś powiedział nam że stanie w kącie na głowie i trzepotanie rzęsami pomaga to zrobimy to.

    OdpowiedzUsuń
  3. No coś wiem odnośnie tych dziwnych metod i stosowałam o wiele dziwniejsze sposoby niż Ty jak pisałam tu :-D http://somedaymummy.blogspot.com/2017/03/gdy-inne-metody-zawodza.html

    Napisze tylko tyle ze po ostatniej porażce zaprzestalam stosowanie tych wszystkich rytuałow w ktore wierzyłam do tej pory bo nie widzę seansu kontynuować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest fakt.. Porażki mocno podcinają nasze, i tak już mocno wyniszczone, skrzydła..

      Usuń
  4. Naprotechnologia do pewnego momentu ma sens. W sumie to jest to, co każdy ginekolog diagnozując parę powinien robić. Jakby odjąć tę otoczkę światopoglądową, to jest OK.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, gdy zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.