Chwile zwątpienia przychodzą do mnie ukradkiem.

Półtora miesiąca temu pojechaliśmy do naprotechnologa. Byłam mocno podjarana, tyle badań, tyle wyników, nowe nadzieje się we mnie obudziły. 

Dwa okresy później mój zapał opadł. Co prawda jak na razie był tylko jeden pełny cykl leczenia, zaczęliśmy od wizyty w II połowie cyklu, więc on był raczej z góry stracony.  No ale kolejny cykl był pełen nadziei, która opadła, gdy w II połowie pojawiła się infekcja. Mimo, że pani doktor powiedziała, że to znak że w takim razie leczenie będzie trwać dalej, miałam nadzieję, że tego okresu nie będzie. 

Ale skurczybyk się pojawił :( 

Czytam blogi dziewczyn, które zakończyły proces leczenia i mimo, że zakończyły bezowocnie i podjęły decyzję o adopcji (na którą na pewno my nie jesteśmy jeszcze gotowi i nie wiem czy kiedykolwiek będziemy) to czuję pewnego rodzaju zazdrość. Zazdroszczę im tego poczucia wolności, uwolnienia się od comiesięcznych rozczarowań, oczekiwań i codziennej walki z samą sobą. 

Ja, pomimo że radze sobie w moim mniemaniu z tym przyzwoicie, miewam słabsze chwile. W tych słabszych chwilach mam ochotę się poddać. Mam ochotę krzyczeć, mam ochotę zamknąć się w czterech ścianach, mam ochotę kogoś pobić albo po prostu mocno przytulić.. 

Poddać się jeszcze nie umiem. 


Komentarze

  1. Ja też zazdrościłam osobom, które mówiły stop. I jednocześnie też nie byłam w stanie pójść w ich ślady. Wtedy nie było mi do śmiechu i zastanawiałam się czy cała moja para do działania nie pójdzie w gwizdek... A teraz tulę Groszka i cieszę się, że szłam swoją drogą i że ta ulga nie przyszła zbyt wcześnie.
    Każdy z nas ma swoją historię. Każdy musi podjąć inne kroki. Mam nadzieję, że Wasze zaprowadzą Was do upragnionego maleństwa!!! Jak najszybciej:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja czekam na tę ciążę już tyle lat, że sama przestaję czasami wiedzieć, czy chcę dziecka, czy zwycięstwa, żeby to wszystko nie poszło na marne.
    Chciałabym przestać, ale wciąż bolą mnie informacje o tych co tak bez wysiłku zaszły i o tych, którym zdarzył się cud też. Dopóki boli chyba nie przestanę. Bo naturalnie nie mam szans.
    U mnie przy ivf odwrotne cudy - zdarzają się złe rzeczy, które nie powinny mieć miejsca.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czasem czuję to samo. Mam ochotę rzucić to wszystko i uciec, gdzie pieprz rośnie. Zdarzają się gorsze dni, ale tak jak Ty nie umiem się poddać.
    Chciałabym mieć to już za sobą...:(
    Uściski!

    OdpowiedzUsuń
  4. Kazda z nas przechodzi chwile zwatpienia. To normalne. Trzeba sie niestety przyzwyczaic. Tylko potem zawzwyczaj odzyskuje sie znow zapal i nadzieje na pokonanie tej jedzy-nieplodnosci. Trzeba przetrwac ten czas. Damy rade:)!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja w słabszych chwilach nie "mam ochotę" krzyczeć, tylko po prostu krzyczęęęęę, ryczę i daję upust emocjom, potem przychodzi spokój. Poradzić sobie z tymi falami emocji, co miesiąc i mieć jednocześnie nadzieję, że tym razem będzie inaczej, że może się uda - to jest największe wyzwanie w niepłodności (moim zdaniem).
    Ja przy leczeniu napro też wyczekiwałam co miesiąc. 2, 3 cykle obserwacji to jeszcze mało, musisz uzbroić się w cierpliwość, choć wiem jak trudno to zrobić. Mnie lekarze napro wiele podpowiedzieli, niby, żadne wielkie odkrycia, każdy lekarz powinien to zdiagnozować w 2 pierwszych miesiącach leczenia, ale przez 5 lat, żadnemu się nie chciało. Dziś już wiem o problemach hormonalnych, niedoborach witamin i chorobie krążeniowej uwarunkowanej mutacją genu - to zauważył naprotechnolog po 2 miesiącach leczenia. Trzymam kciuki za Ciebie, nie poddawaj się nigdy! Możesz zmienić drogę, na tą najlepszą dla siebie, ale nie poddać się!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, gdy zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.