Mleczna droga



Będąc w ciąży wychodziłam z założenia, że niczego nie planuję. Nastawiałam się na poród naturalny oraz na to, że będę karmić piersią. Uznałam jednak, że nie można niczego zakładać i wszystko zależy od rozwoju sytuacji. Jak już wiecie pierwszy punkt- poród naturalny- się nie powiódł. Ale nie ubolewam nad tym szczególnie. Będąc w szpitalu mój pokój znajdował się naprzeciw sali porodowej i, gdy będąc już po wszystkim, słyszałam krzyki i wrzaski pomieszane z wyzwiskami, ucieszyłam się że sprawy w moim przypadku przybrały taki a nie inny obrót.

Z karmieniem sprawa była skomplikowana. Już w ciąży miałam obawy, czy uda mi się. Znam swoją anatomię, mam mały biust, z niewielkimi brodawkami (sorry za szczegóły). Gdy okazało się, że urodzę przez cięcie cesarskie, zdawałam sobie sprawę, że będę musiała bardziej powalczyć o laktację, gdyż uruchamia się ona inaczej i później niż podczas porodu siłami natury. Sytuację utrudniło mi to, że w pierwszych dniach nie miałam Jagódki u siebie, tylko była w inkubatorze na oddziale neonatologicznym. Ja po CC w pierwszym dniu nie mogłam do niej pójść, ze względu na podłączony cewnik. Stres związany z separacją dziecka nie sprzyjał pojawieniu się pokarmu. Następnego dnia, gdy o 5 nad ranem wyciągnęli mi cewnik położna zawiozła mnie na wózku do mojej córeczki (gdy to piszę łzy stają mi w oczach). Próbowałam ją przystawić do piersi, ale nie umiała zassać porządnie. Nie była również zainteresowana, bo po prostu z piersi nic nie leciało. Przystawiałam, przystawiałam, ale mała się denerwowała. Wyraziłam zgodę na dokarmienie dziecka, bo nie mogłam znieść myśli, że moje dziecko płacze z głodu. Zgodnie z zaleceniami pań z neonatologii w sali pracowałam laktatorem. Kazały przynosić nawet po kilka kropel, bo siara to najcenniejsze co można dać dziecku. Więc podłączałam się do laktatora i zanosiłam po tych kilka kropel, dosłownie nieraz po 5, okupione łzami. Niestety, podczas przystawiania mała miała nadal problem z uchwyceniem mojej piersi. Położne starały się pomóc, naprawdę, nie zostałam zostawiona samej sobie, jednak niestety nie przynosiło to efektów. Poleciły mi zakup silikonowych nakładek na piersi. Udało się, młoda podłapała i zaczęła przez to ssać. Laktacja mi się pobudziła no i w 4 dobie dostałam nawału. Dobrze, że byłam wtedy w szpitalu, bo tu również z dużą pomocą przyszły mi położne. Ten szpital pod tym względem to mistrzostwo świata. Niestety, mała piła jedynie przez nakłądki. Przez nawał moje piersi były nabrzmiałe i nawet po ściągnięciu pokarmu na początku, mała nie umiała chwycić gołej piersi. Karmiłam przez nakładki, a mała wisiała dosłownie na mnie dzień i noc. Spałam może łącznie 10 h całego mojego sześciodniowego pobytu w szpitalu.
Po powrocie do domu karmiłam piersią przez nakładki, ale mała coraz bardziej się denerwowała. Niestety, na drugiej wizycie położnej okazało się, że mała ma taką samą wagę, jak wyszła ze szpitala. To nie był dobry znak, nie przybierała. Położna zachęcała mnie do karmienia i odciągania pokarmu i karmienia jeszcze małej z butelki. Jednak popołudniu zadzwoniłam do niej co mam zrobić bo młoda mnie aż drapała tak się denerwowała przy piersi. Zapytałam czy mogę dokarmić mlekiem modyfikowanym, a ona przytaknęła. Kazała jednak karmić piersią ok 15 minut a następnie spróbować dokarmić butlą. Tak zrobiliśmy i kiedy Jagódka dostała butelkę z mlekiem, tak się do niej zassała, że o mały włos nie zakrztusiła się. Po prostu była głodna... A mnie serce pękało, że dziecko przeze mnie było nie dokarmione. Podobno nie ma czegoś takiego jak za mało pokarmu matki, albo że dziecko się nie najada.. Problem w tym, że ja karmiłam przez nakładki, a Jagoda potrafiła przez 2 godziny ssać moją pierś intensywnie i się bardzo przy tym denerwowała. Położna powiedziała, że prawdopodobnie jest to wina nakładek, że nie spija z całej piersi tyle ile powinna i że się męczyła, bo to podwójna robota. Zalecała jak najczęstsze przystawianie do gołej piersi w ce;u zachęcenia do ssania, ale moje dziecko nie było już w ogóle zainteresowane gołą piersią. Ponad tydzień karmienia przez nakładki przyzwyczaiło ją do tego, że inaczej nie chciała.

A teraz przyznam wam się, że wbrew laktterrorowi i laktopolicji internetowej poczułam ulgę, kiedy podałam Jagodzie butelkę MM. Karmienie piersią było dla mnie dyskomfortem. Czułam się źle przez to że karmię przez nakładki, czułam poniekąd wstyd. Czułam się fatalnie kiedy miałam nakarmić dziecko w obecności jakiejś osoby. Nie wiem... Podobno początki są trudne i trzeba to przetrwać. Ja się poddałam, odciągałam swój pokarm i dawałam jej w butelce jako jedno karmienie, ale zdecydowałam się wyciszyć swoją laktację.

 I wyjdę teraz na wyrodną matkę, choć ja tak o sobie nie myślę, ale w momencie kiedy przeszliśmy na MM poczułam ogromną ulgę. Wiem, że mleko matki to najlepsze co można dać, jednak bardzo mnie ten temat frustrował, a podobno szczęśliwa matka to szczęśliwe dziecko. Kiedy ja się denerwowałam, moje dziecko to czuło i źle to znosiło. Wiele razy karmiąc piersią płakałam (przyczyniał się do tego baby blues, a może to karmienie nasilało bably bluesa?).  Dałam małej siarę, a to podobno najcenniejsze. Mam nadzieję, że karmienie mlekiem modyfikowanym nie odbije się negatywnie na mojej córce. Na razie jest ok. Zobaczymy jak będzie dalej.


Komentarze

  1. Nie odbije się, mój syn od początku na mm, zdrowy, dorodny, szczęśliwy. Ale drugie zamierzam karmić piersią, taki mam plan i jestem bardzo zdeterminowana, żeby go zrealizować, bo żałuję, ze nie mogłam karmić syna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sonadora- w takim razie mocno zaciskam kciuki! Nastaw się na to, że nie będzie łatwo na początku, bo zanim zgrasz się z dzieckiem i Twoja laktacja się wyreguluje, będzie to okupione tym, że maluch będzie przy piersi większość czasu, ale podobno jak to się przetrwa to jest to coś pięknego. Podobno, bo nie było mi dane się przekonać. Karmienie jest w głowie, nie w piersiach- jak mawia moja położna.

      Usuń
  2. Kochana nie czuj się złą mamą. Nie ma reguły co do karmienia i chorób, to mit. Teraz MM są tak dobrze zbilansowane, że dziecko dostaje mnóstwo witamin. A jeśli chodzi o odporność to w ciąży otrzymała przeciwciała, a teraz zdobędzie też swoją w kontakcie z patogenami.
    Ja nie karmiłam praktycznie w ogóle, troszkę w szpitalu, żeby nikt się na mnie nie darł... Nie będę ukrywać, że dla mnie karmienie jest niekomfortowe, a ponadto jeśli przyjechałam do porodu z gorączką, a potem otrzymywałam antybiotyk, to co dobrego mogłam dać dziecku, nic?
    Mogę mnie za to oceniać, ale mam to gdzieś. Kocham moje dziecko i to moja sprawa jak je karmię.
    A Ty nie miej wyrzutów sumienia!
    Karmienie MM to nic złego.
    P. S. Na zahamowanie laktacji polecam picie szałwii...
    Chyba natchnęłaś mnie do napisania postu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, że nie czuję się złą mamą przez to karmienie? Mało tego, podobnie jak z baby bluesem- odkryłam, że bardzo dużo kobiet ma problemy z karmieniem, różnego rodzaju i wiele osób po tygodniu, miesiącu dwóch przeszło na MM. Nie chcę się usprawiedliwiać, zresztą nie mam po co- to moja świadoma decyzja i nie ma sensu się tłumaczyć. Jak już wspomniałam- jak przeszłam na MM odetchnęłam i osiągnęłam względny spokój, a to tylko i wyłącznie z korzyścią dla dziecka.

      Usuń
    2. Koniec Twojego postu brzmi tak jakbyś jednak miała wyrzuty s, stąd mój komentarz.
      Ale cieszę się, że tak świadomie o tym mówisz i że nic sobie nie zarzucasz, grunt to podjąć decyzję, która nas będzie satysfakcjonowac.
      Podjęłam temat też u siebie na blogu. W wolnej chwili zapraszam.
      Pozdrawienia dla Jagódki od Wiktorii😍

      Usuń
  3. Nie ma co się nakręcać kochana, napewno maleńka dostała już od Ciebie wszystko co najlepsze, mnóstwo dzieci jest karmione mm i wszystko jest w porządku, tak to właśnie jest z tymi naszymi planami, sama wiesz nawet z własnego doświadczenia, że człowiek sobie może coś zaplanować a na koniec to i tak życie nas weryfikuje. Jakkolwiek by nie było Jagoda ma napewno dobrze zbilansowaną dietę i nie powinnaś się przejmować samym faktem, że to mleko modyfikowane 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie- plany planami, a życie weryfikuje wszystko samo. Najlepsze co mogę dać Jagódce to swój spokój i miłość, a spokój osiągnęłam, jak przestałam walczyć z piersiami. Miłość rośnie z każdym dniem coraz większa i większa, to jest niesamowite <3

      Usuń
    2. Cieszę się razem z Wami i już sama odliczam moje tygodnie do spotkania z naszą Zośką 😊😊😊

      Usuń
  4. Myślę że faktycznie ten start z tą waszą separacją przyczynił sie do tych problemów... Ale przecież nie miałaś żadnego wpływu na to wiec szkoda sie denerwować... Można by było w teorii karmić dziecko swoim mlekiem z butelki ale czy to ściąganie byłoby wygodne w dłuższej perspektywie? Nie wiem... Tez musiałam pobudzać laktację przez pierwsze dni w szpitalu i strasznie mnie ta czynność denerwowała...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie tak, położna jeszcze przed porodem mówiła, że karmienie nie jest w piersiach a w głowie. Coś w tym jest. Jak mała była w inkubatorze, a ja pracowałam laktatorem wyświetlałam sobie jej zdjęcia lub filmiki nagrane chwilę wcześniej i dopiero wtedy coś zaczynało się dziać.
      Odciągałam swój pokarm i podawałam w butli, ale po pierwsze- gdybym miała to robić za każdym razem to nie wyobrażam sobie tego w dłuższym czasie, a po drugie- laktator to nie to samo co ssanie dziecka, dziecko inaczej spija pierś.

      Usuń
  5. Myślę, że decyzja kp/mm zależy od wielu zmiennych. Wiadomo, że mleko mamy jest najzdrowsze, ale jeśli karmienie naturalne ma być okupione cierpieniem mamy lub dziecka, to po prostu nie warto... A decyzja należy do tych dwojga! Precz z laktacyjnym terrorem ;-)
    U nas po CC było słabo, dokarmialismy mm (a nawet wręcz karmiliśmy, bo u mnie była susza), ale po ok. 10 dniach byliśmy już w 100% na piersi. Bardzo się to przydało w 2,3mż małej, gdy kp ją swietnie uspokajało. Z kolei siostra męża w ogóle nie karmiła, z wyboru (mieszka we Francji) i to też przecież jest ok. Hania

    OdpowiedzUsuń
  6. Gdyby było tak, że tylko mamy karmiące piersią są prawdziwymi mamami (jak niektórzy twierdzą) to wszystkie mamy adopcyjne powinny popaść w depresję. Karmienie MM ma swoje dobre strony, bo można się zmieniać z mężem i on też czuje się zaangażowany w nawiązywanie więzi w ten sposób. Niektórzy mają obsesję karmienia naturalnego, zupełnie tego nie rozumiem. Oczywiście, że jest to najlepsze dla dziecka, ale to nie znaczy, że inne rozwiązania sprawią, że dziecko będzie mieć traumę ;) Moje maluchy wychowały się na MM, są szczęśliwe, nie mamy i nigdy nie mieliśmy zaburzeń więzi, czy czego tam jeszcze. Moja mama karmiła mnie do 6 mies życia i cierpiała, bo ją gryzłam do bólu, bez sensu. Cierpiała, bo chciała mi dać to co najlepsze, długo jednak nie wytrzymała ;)
    Wszystkiego dobrego dla was, dziecko będzie szczęśliwe jeśli Ty będziesz szczęśliwa, obojętne jakie mleko pije :* Buziaczki <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie tak. 😊 Też wyraziłam swoje zdanie na temat u siebie na blogu i faktycznie nie pomyślałam o takim argumencie jak mamy adopcyjne. A przecież każda mama kocha swoje dziecko 😊

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, gdy zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.