Listokurdepad

Muszę Wam się do czegoś przyznać. Miałam mocne postanowienie, żeby częściej tutaj pisać, bo przemyśleń mam wiele (mój mąż się zawsze śmieje, że ja nie umiem myśleć o niczym, bo ja zawsze o czymś myślę). Ale listopad mocno pokopał mnie po głowie. Zwykle mam tak, że październik i listopad to miesiące które ewidentnie mi nie służą i jak dla mnie mogłyby zostać na zawsze wykreślone z kalendarza. Zwykle jak coś złego się u mnie dzieje, to albo w październiku, albo w listopadzie.

Listopad zaczął się dla mnie odejściem bardzo bliskiej mi osoby. 1 listopada zmarła moja babcia. Byłam z nią bardzo zżyta, mimo, że była zdrowa, to od dłuższego czas zdawałam sobie sprawę z tego, że ma 80 i młodsza już niestety nie będzie. Starałam się z nią spędzć jak najwięcej czasu i jak najwięcej się od niej nauczyć jeszcze. Była bardzo mądrą kobietą, odeszła za szybko... Tyle jeszcze chciałam się od niej nauczyć.. Przeżyłam jej śmierć bardzo i ta sytuacja uświadomiła mi, że nie warto tracić czasu na małostki, trzeba żyć teraz, już, doceniając to co nam daje życie.

Pogoda w listopadzie też nie rozpieszczała. Jestem raczej meteopatką (tak się chyba mówi?) i reaguję na zmiany ciśnienia, migreny mnie męczą.. A tu ciągle tylko deszcz, temperatury na plusie, powietrze ciężkie, na dworze ponuro, szybko ciemno a słońca wcale. Zdecydowanie w tym wypadku nastąpiła jakaś pomyłka u matki natury i urodziłam się na niewłaściwej szerokości geograficznej.

Tak nastrojona nie miałam ochoty na żadne spotkania, dawałam się wyciągnąć z domu, z kanapy dopiero gdy ktoś mocno nalegał lub sam chciał mnie odwiedzić. Taki mały alien listopadowy się ze mnie zrobił, mimo że ja jestem zwierzęciem stadnym, uwielbiającym ludzi wokół,

Ciąży oczywiście nie ma, więc to zdecydowanie czynnik działający in minus. No i ta wizyta u lekarza, też raczej mało budująca.

Ale zaczął się grudzień, a to dla mnie taka mała wiosna, budzi się we mnie życie w grudniu. Od pierwszego zawsze wjeżdzam z całym moim majdanem świątecznym, z płytą Michaela Buble "Christmas" (POLECAM!) i całą mocą lampek, w których jestem zakochana. Choinkę w tym roku postanowiłam zamienić z tradycyjnej na, powiedzmy- mniej tradycyjną. Powody są dwa. Jeden z nich to:

Przedstawiam wam Lori, moją małą szkodniczkę, która mimo że ma już rok, to zachowuje się jak 3 miesięczny szczeniak i czuję, że choinkę musiałabym ubrać od połowy wzwyż.
A drugi... po prostu jakoś w tym roku nie mam weny na szaleństwa z bombkami. Postawiłam na wersję minimalistyczną, o taką:



Grudniu, bądź dobry.

Ściskam was ciepło z kanapy, wśród lampek, pod kocykiem z książką w kolejce po wpisie :)

Komentarze

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, gdy zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.