Nasz człowiek już z nami na pokładzie :)

Witajcie,
jestem Wam winna przeprosiny. Wiem, ze czekacie tu na wieści, a ja obiecałam, że jak ogarnę wszystko to się odezwę, ale przyznam szczerze, że mimo, że w miarę jesteśmy ogarnięci- nie chciałam się zmuszać, a weny jakoś nie miałam, żeby tu napisać.
Ale już jestem, już wam wszystko opisuję, choć chyba podzielę to na kilka wpisów, bo tematów jest dużo.

W czwartek 5. lipca, o godzinie 8:35 przyszła na świat nasza długo wyczekiwana córeczka- Jagoda. Jak już Wam pisałam wcześniej- zapadła decyzja o cesarskim cięciu. W środę wieczorem stawiłam się na izbę przyjęć, a tam na USG pani doktor wyliczyła, że dziecko ma.... 4800! Przeraziłam się, bo aż tak dużego dziecka to się nie spodziewałam. Następnego dnia rano zostałam przygotowana do zabiegu. Przyznam Wam szczerze, że trzęsłam się jak galareta, kiedy wieźli mnie na blok operacyjny. Chyba do końca nie zdawałam sobie sprawę co za chwilę się wydarzy. I nie chodzi o zabieg, tylko o to, że za chwilę usłyszę płacz mojej córki  i zmieni się całe nasze życie :) O samym zabiegu napiszę osobno.

O 8:35 Jagódka wydała pierwszy krzyk i ją zobaczyłam. Wzruszenie i radość nie miały granic. Nie roztoczę tu teraz przed Wami lukrowej wizji porodu i wybuchającej miłości. Nie- nie zakochałam się w niej od razu. Kochałam ją jeszcze jak była w brzuchu, choć wydawało mi się to wtedy abstrakcją. Ale kiedy ją zobaczyłam, i na sali poporodowej ją dostałam było to dziwne uczucie. Nagle pojawił się człowiek, który zmienia Twoje życie, widzisz go pierwszy raz i na dobrą sprawę się nie znacie. 
Razem z mężem siedzieliśmy, patrzeliśmy i nie mogliśmy uwierzyć, że malutka jest już z nami. Przyznam, że uczucia mieszały się ze sobą, poprzez euforię po przerażenie. 

Niestety, sprawy przybrały kiepski obrót, bo kilka godzin po porodzie malutka, mimo, że opatulona w becik, okryta kocem i przytulona do nas, cały czas jest chłodna i skóra jest blada. Po pewnym czasie pani neonatolog postanowiła, że trzeba zabrać ją, by ją dogrzać. Włożyli ją do inkubatora na oddziale neonatologicznym. Zabrali mi dziecko, a ja musiałam leżeć. Mój mąż poszedł z malutką i zapadła decyzja, że musi tam zostać przynajmniej do następnego dnia. Mimo, że wiedziałam, że nic poważnego się nie dzieje, płakałam niesamowicie. Następnego dnia, gdy wyciągnęli mi cewnik o 5 nad ranem położna, która się mną opiekowała zaproponowała, że mnie zawiezie na oddział neo. Byłam jej wdzięczna, ale jak zobaczyłam moje dziecko w inkubatorze coś we mnie pękło. Przystawiałam do piersi i tuliłam i płakałam. O mojej drodze karmienia też zrobię wam osobny wpis, bo historia długa. 

Malutkiej zrobili wszystkie badania i okazało się, że ma podniesione CRP, więc postanowiono wdrożyć jej profilaktycznie antybiotyk i zostawić na kolejną dobę w inkubatorze. Cały czas chodziłam do niej, cały czas chciałam być blisko. Wtedy poczułam to, jak ten mały człowiek zmienił nasz świat. Że można się martwić o kogoś tak mocno.

W sobotę wieczorem przywieźli ją mi do sali i malutka była już ze mną do końca pobytu w szpitalu. Gdyby nie fakt, że Jagódka musiała być dogrzana i miała antybiotyk wyszłybyśmy w niedzielę. Niestety, wyszłyśmy dopiero w środę 11.07. Oj jak mi ten tydzień dał po psychice. Szpital to nie jest dobre miejsce dla matki z dzieckiem na początek macierzyństwa. 

Wychodząc w środę do domu gdy zamknęły się za nami drzwi szpitala spojrzałam na męża przerażona i zapytałam: "Co teraz?". Radość z wyjścia do domu przerodziła się w strach, jak my sobie teraz sami poradzimy. 

Na szczęście nasza kochana córeczka w domu poczuła się od razu jak u siebie i przespała prawie całe popołudnie, budząc się jedynie na jedzenie (a w szpitalu non stop "wisiała" na cycku). 

Mąż powiedział, że będzie stał na warcie, a ja mam iść spać, ale uwierzcie mi- byłam tak zmęczona, że nie dałam rady zasnąć. Zasnęłam dopiero po kolejnym karmieniu wieczornym, koło 22. Ale sam fakt bycia w domu już mnie zrelaksował, możliwość karmienia córki w zaciszu domowym, możliwość położenia się na kanapie i bycia blisko z mężem.. To dało mi duży komfort psychiczny. 

Nasza miłość do Jagódki rodzi się każdego dnia. Uczymy się siebie, poznajemy, wyrabiamy sobie nawyki. Mój mąż ma teraz miesiąc wolnego, więc jesteśmy w trójkę i układamy nasz świat na nowo. Tak długo na to czekaliśmy <3


ps. Jagódka urodziła się ważąc 3880 g i mierząc 54 cm, tak więc szpitalne USG pomyliło się aż o kilogram. 

Komentarze

  1. Moje gratulacje;0) w końcu życie wynagrodziło Ci te wszystkie dotychczasowe niepowodzenia- to na prawdę piękna nagroda; niech mała zdrowo rośnie i prawidłowo się rozwija; a Wam- rodzicom życzę wiele sił i cierpliwości;0);
    P.s.
    Mała jest prześliczna...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy Agato :) To fakt, czekaliśmy na nią długo i mimo, że początki nie są kolorowe to bardzo się cieszymy, że jest z nami :) Pozdrawiamy!

      Usuń
  2. Wspaniale, że się odezwałaś i cudownie że jesteście w domku i wszystko już jest dobrze. 😊
    Pocieszę Cię, że martwić będziesz się już cały czas, życzę Wam dużo zdrówka, niech was ominą kolki i bądźcie najszczesliwsi na świecie. 😊 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Sesi! Teraz rozumiem już Twoje początkowe wpisy <3

      Usuń
    2. Będzie lepiej 😊 tylko nie zapomnij o sobie.

      Usuń
  3. Gratuluję Misscarp z całego serca, bardzo się cieszę, że wszystko u Was dobrze :* Początki zawsze są trudniejsze, bo są po prostu inne, ale na pewno będzie lepiej, z dnia na dzień będziecie wiedzieć o sobie coraz więcej :) Zdjęcie maleństwa jest prześliczne, i wiesz, że wzruszyłam się czytając Twój wpis? Najbardziej, kiedy przeczytałam zdanie "Że można się martwić o kogoś tak mocno." Tak długo czekałyśmy na ten moment, Ty już wiesz co to za emocje i uczucia, ja dowiem się niebawem i mimo, że wiem, że na początku będzie panika to nie mogę się doczekać kiedy będę mogła się martwić o nią tak mocno... <3 :* Życzę Wam dużo zdrówka, a w szczególności Tobie szybkiego powrotu do pełni sił i z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy :* :* :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za dobre słowo :)
      Ja się czuję już bardzo dobrze, o CC i jak to przeszłam napiszę osobny wpis, może już jutro.

      Usuń
  4. Jeszcze raz gratuluje!! Mam nadzieje ze po ciężkim starcie macie juz z górki :) Życzę wam dużo cierpliwości, dużo pięknych chwil we trójkę (zazdroszczę tego wspólnego czasu razem z mężem bo mój nie miał ani dnia tacuerzynskiego!) i zdrowia przede wszystkim!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Z górki jeszcze nie jest, ale przynajmniej nie jest już pod górkę :) Okazuje się, że największym problemem w tym wszystkim byłam ja sama i moje rozmyślania. Ale pomału wychodzimy na prostą.

      Usuń
  5. Z całego serca gratuluję całej rodzince <3 Jagódka jest przeurocza, a ile ma włosków!! :)) Taki mały człowieczek a tak zmienia cały świat i patrzenie na niego. Super, że jesteście w trójeczkę, już wkrótce ogarniesz wszystko tak, że z zamkniętymi oczami będziesz robić wszystko. Czekam na kolejne wpisy, a Ty kochana śpij kiedy możesz i chłoń maluszka rozwijając miłość do niego :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy :) To fakt, włosków ma dość sporo, choć ja na początku nie zwróciłam uwagi na to. Dopiero później rozejrzałąm się po oddziale i zauważyłam, że więcej jest łysolków niż kudłatków :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, gdy zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.