Cesarskie cięcie

Przez całą ciążę nastawiona byłam na to, że będę rodzić naturalnie. Jakoś nie obawiałam się tego (teraz, po tygodniu "mieszkania" naprzeciw porodówki wiem, jaka byłam nieświadoma co to jest za wyzwanie). Jednak im bliżej rozwiązania, tym więcej wątpliwości miałam. Lekarz utrzymywał, że dziecię jest duże, moja szyjka cały czas była zwarta i długa, brzuch wysoko mimo zbliżającego się terminu i bardzo się bałam wywoływania porodu. Indukcja to nie jest nic dobrego, naturze nie powinno się pomagać, a indukowane porody są bolesne i często kończą się i tak cesarskim cięciem.

Jak wiecie, na ostatniej mojej wizycie u lekarza zapadła decyzja, że zostanę poddana cięciu, bo moja anatomia raczej nie pozwoli mi na urodzenie dziecka powyżej 4 kg, a na takie się zapowiadało.

Miałam się stawić na izbę przyjęć w środę o 20.00. Przyjęcie trochę trwało, bo na izbie nikomu się nie spieszyło i koło 21.30-22 znalazłam się w sali, na której również po operacji leżałam.
Kolejnego dnia rano ok 6 przyszła położna, dała mi szpitalną koszulę i założyła mi cewnik. Bałam się tego niesamowicie, myślałam, że zostanie on założony po podaniu znieczulenia chwilę przed zabiegiem. Nic bardziej mylnego. Na szczęście trafiłam na subtelną położną, która wyjaśniła krok po kroku jak się to będzie odbywać i przy zakładaniu (po posmarowaniu środkiem znieczulającym) była bardzo delikatna. Nie powiem, że było to bolesne, ale na pewno mało komfortowe.

O 7.30 zostały mi podane leki przeciwwymiotne (które na szczęście prawidłowo zadziałały i żadne mdłości mi nie doskwierały). O 8.10 wyjechałam z sali i zostałam zawieziona na salę operacyjną. Przyznam wam się szczerze, że trzęsłam się jak galareta.

Na stole operacyjnym anestezjolog kazała mi usiąść, rozluźnić się i nakłuła lędźwie. Kolejny raz muszę napisać, że nie bolało, ale odczułam pewien dyskomfort. Po położeniu się zaczęłam odczuwać ciężkość nóg. W tym czasie pielęgniarka/położna opowiadała mi jak będzie wyglądać zabieg. Postawiono mi od razu przy szyi parawan i kiedy znieczulenie w pełni zadziałało, a ja byłam owinięta wszystkimi materiałami, lekarze zaczęli działać.

W zasadzie czułam wszystko, co robili, nie odczuwając bólu. Nastąpiło rozcięcie powłok. Później czułam naciskanie na brzuch i po lekkim szarpnięciu wyciągnęli worek owodniowy, z którego po nacięciu odpłynęły wody (czułam jak rozlewają się po płachcie). Chwilę później usłyszałam krzyk maleństwa :) Odkąd lekarze zaczęli do momentu krzyku minęło może 10 minut, nawet mniej. Pokazali mi malucha, przyłożyli do twarzy, a później zabrali, żeby zbadać. Cały czas widziałam moje maleństwo, bo sala w której się nią zajmowali była na wysokości mojej głowy. W tym czasie lekarze oczyszczali moją macicę z łożyska i zszywali powłoki. To trwało już nieco dłużej bo ok pół godziny. W tym czasie maleństwo zabrali i mąż mógł z nią być.

Gdy zabieg się skończył zawieźli mnie do sali pooperacyjnej, gdzie mąż mógł być ze mną cały czas. Po ok godzinie przywieźli nam Jagódkę. Ja przez kilka godzin jeszcze nie miałam czucia w nogach i nie mogłam podnosić głowy. Ale malutka była u taty na rękach i u mnie, dopóki nie zabrali jej na to nieszczęsne dogrzewanie.

Gdy wróciło mi czucie w nogach zostałam spionizowana i położna poszła ze mną pod prysznic, pomogła mi się umyć, przebrać i zostałam przewieziona na normalną salę. Cewnik wyjęli mi dopiero następnego dnia rano (nie bolało).

Położne stale przychodziły i pytały o skalę bólu, dbały o to, by nie rozhulał się za mocno, systematycznie podając kroplówki z przeciwbólowymi lekami. Ja mam dość duży próg bólu i w najgorszym momencie oceniałam go 6/10.

Wtedy to była dla mnie tragedia, ale dzięki temu, że malutka była na neonatologii ja miałam szansę na szybszą regenerację. Często do niej chodziłam, ale nie musiałam do niej wstawać co chwilę, ani podnosić, jak inne dziewczyny.

Jak wspomnę sobie laparoskopię, którą miałam 2 lata temu, to przyznam, że gorzej się czułam wtedy, niż teraz. Ale wtedy bardziej doskwierał mi ból po napompowaniu gazem aniżeli ból rany.
Wszyscy mówili nastepnego dnia, że nieźle śmigam, jak na to, że przeszłam dość poważną operację.

Bardzo się bałam cesarskiego cięcia, jednak muszę przyznać, że nie było takie straszne jak się nastawiałam.

Komentarze

  1. Jaka ulga, że dobrze to zniosłaś i szybko dochodzisz do siebie, wiadomo to jest poważna operacja i czasem dochodzi się do siebie trochę dłużej, a Was super, że wszystko dość "gładko" poszło :) Jak fajnie, że malutka jest już z Wami :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety odczucie bólu czym dochodzenie do siebie jest bardzo indywidualne. 😊
    Ja miałam cc w znieczulenia ogólnym, ze względu na przyjmowaniem leków przeciwzakrzepowych. Uruchomlili mnie po ok. 8 godz. (sama się uruchomiłam i ogarnęłam) Przeciwbólowe wzięłam tylko raz zaraz po zabiegu, ale widocznie mam wysoki próg bólowy. Jak już wstałam pierwszy raz to potem był luzik, a koleżanka z sali, też po cc ledwo chodziła w drugiej dobie.
    Więc pozostaje się tylko cieszyć, że u Ciebie i u mnie odczucia pozytywne.
    P. S. Na ranę polecam prontosan spray, a jak już się dobrze zagoiła to contratubex maść na blizny i masowanie rany, żeby nie zrobił się tzw. sznurek, takie zgrubienie w linii rany.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli Jagódce nie zagoił się jeszcze pępek to też polecam prontosan spray. Działa rewelacyjnie 😊

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Będzie mi miło, gdy zostawisz po sobie ślad w postaci komentarza.